Każdy wyjazd wiąże się z
nadziejami i oczekiwaniami, że u ‘sąsiadów’ jest inaczej, lepiej. Pewnie zależy
gdzie, jaki kraj, jakie miasto. Aczkolwiek po kilku miesiącach tzw. etapu „honeymoon”
(z ang. miesiąc miodowy, który charakteryzuje się ogólnym zadowoleniem i
niedostrzeganiem negatywnych elementów, cech, wydarzeń danego kraju) przychodzi
zderzenie z szarą rzeczywistością niezależnie od tego dokąd byśmy się nie wybrali.
Ale od początku.
Pierwsze wrażenie: jestem w raju!!! Paryskie alejki, kafejki, przytulne restauracje, błogi spokój (co może wydawać się dziwne jako że Paryż jest miastem najchętniej i najliczniej odwiedzanym przez turystów, a jednak) zapach pieczonego chleba i echo języka francuskiego unoszącego się dookoła. Jest coś magicznego w atmosferze
Paryża, o czym można się przekonać tylko i wyłącznie odwiedzając go. Byłam zachwycona miejską dżunglą! Rozkoszowałam się widokiem
wieży Eiffla, której fenomenu do tej pory nie odkryłam – żelazna, postawna bryła, trochę
już 'starawa', a jednak wszędzie widać niekończące się kolejki i podekscytowanych
turystów (w tym i ja). Przechadzałam się uliczkami i
myślałam: La vie est belle (z fr.życie jest piękne) – słynne zdanie
powtarzane przez francuzów.
Tutaj następuje moment, w którym gubię swoje różowe okulary i z bycia turystką bardziej staje się członkiem francuskiej społeczności, a przynajmniej jej codziennym uczestnikiem.
Tutaj następuje moment, w którym gubię swoje różowe okulary i z bycia turystką bardziej staje się członkiem francuskiej społeczności, a przynajmniej jej codziennym uczestnikiem.
Codzienna rzeczywistość czyli sprawy papierkowe takie jak założenie karty zdrowia (tzw. carte vitale),
konta bankowego, zapisanie się do agencji pracy okazały się ogromnym wyzwaniem i
przeszkodą nie była tylko bariera językowa, o której zaraz napiszę, a bardzo chłodna
i często wręcz niesympatyczna obsługa klienta – i w tym momencie człowiek zaczyna rozumieć, że biurokracja i 'sympatyczne' podejście do klienta istnieje jak kraj długi i szeroki. Ale skupmy się w tym poście na kwestiach językowych, a mniej więcej wygląda to tak:
Z życia wzięte (Bagiety w rzeczy samej jak to mawiała Pani Surmacz z Klanu:)):
Z życia wzięte (Bagiety w rzeczy samej jak to mawiała Pani Surmacz z Klanu:)):
Scenka pierwsza: Bagieta w kawiarni prosi kelnera o szklanke herbaty i sandwicha używając języka angielskiego:
Bagieta: Hello, I will have a tea and a sandwich with cheese and ham, please.
Waiter:
quoi? Vous voulez qoui? (Że co? Co by Pani chciała? oczywiście po francusku jakby pierwszy raz usłyszał język angielski).
Scenka druga: Bagieta w kawiarni prosi kelnera o ten sam zestaw w języku francuskim:
Scenka druga: Bagieta w kawiarni prosi kelnera o ten sam zestaw w języku francuskim:
Bagieta:
Je voudrais svp une tasse du the et un sandwiche au fromache et jambon (Bagieta chcąc pięknie władać językiem francuskim ryzykuje swe życie zadławiając się prawie przy próbie wymówienia słynnego "r":))
Waiter:
You would like to order a sandwich with cheese and ham Madame, yes? (I tu następuję objawienie, kelner okazuje się, że zna język angielski).
Prawda i mity o języku francuskim:
Tyle w kwestii językaJ i tyle na dzisiaj...
Prawda i mity o języku francuskim:
- Francuzi niechętnie mówią w innym języku niż francuski. PRAWDA
- Francuzi nie znają języków obcych, zwłaszcza angielskiego. MIT
- Można nabawić się bólu gardła przy ciągłej wymowie literki "r". PRAWDA (oj można)
Tyle w kwestii językaJ i tyle na dzisiaj...
A+
(czyli see you soon)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz