piątek, 6 grudnia 2013

Oczekiwania i wielkie nadzieje vs. szara rzeczywistość czyli honeymoon party is over! Część I


Każdy wyjazd wiąże się z nadziejami i oczekiwaniami, że u ‘sąsiadów’ jest inaczej, lepiej. Pewnie zależy gdzie, jaki kraj, jakie miasto. Aczkolwiek po kilku miesiącach tzw. etapu „honeymoon” (z ang. miesiąc miodowy, który charakteryzuje się ogólnym zadowoleniem i niedostrzeganiem negatywnych elementów, cech, wydarzeń danego kraju) przychodzi zderzenie z szarą rzeczywistością niezależnie od tego dokąd byśmy się nie wybrali.

Ale od początku.

Pierwsze wrażenie: jestem w raju!!! Paryskie alejki, kafejki, przytulne restauracje, błogi spokój (co może wydawać się dziwne jako że Paryż jest miastem najchętniej i najliczniej odwiedzanym przez turystów, a jednak) zapach pieczonego chleba i echo języka francuskiego unoszącego się dookoła. Jest coś magicznego w atmosferze Paryża, o czym można się przekonać tylko i wyłącznie odwiedzając go. Byłam zachwycona miejską dżunglą! Rozkoszowałam się widokiem wieży Eiffla, której fenomenu do tej pory nie odkryłam – żelazna, postawna bryła, trochę już 'starawa', a jednak wszędzie widać niekończące się kolejki i podekscytowanych turystów (w tym i ja). Przechadzałam się uliczkami i  myślałam: La vie est belle (z fr.życie jest piękne) – słynne zdanie powtarzane przez francuzów.

Tutaj następuje moment, w którym gubię swoje różowe okulary i z bycia turystką bardziej staje się członkiem francuskiej społeczności, a przynajmniej jej codziennym uczestnikiem. 
Codzienna rzeczywistość czyli  sprawy papierkowe takie jak założenie karty zdrowia (tzw. carte vitale), konta bankowego, zapisanie się do agencji pracy okazały się ogromnym wyzwaniem i przeszkodą nie była tylko bariera językowa, o której zaraz napiszę, a bardzo chłodna i często wręcz niesympatyczna obsługa klienta – i w tym momencie człowiek zaczyna rozumieć, że biurokracja i 'sympatyczne' podejście do klienta istnieje jak kraj długi i szeroki. Ale skupmy się w tym poście na kwestiach językowych, a mniej więcej wygląda to tak:

Z życia wzięte (Bagiety w rzeczy samej jak to mawiała Pani Surmacz z Klanu:)): 

Scenka pierwsza: Bagieta w kawiarni prosi kelnera o szklanke herbaty i sandwicha używając języka angielskiego:
Bagieta: Hello, I will have a tea and a sandwich with cheese and ham, please. 
Waiter: quoi?  Vous voulez qoui? (Że co? Co by Pani chciała? oczywiście po francusku jakby pierwszy raz usłyszał język angielski).

Scenka druga: Bagieta w kawiarni prosi kelnera o ten sam zestaw w języku francuskim:
Bagieta: Je voudrais svp une tasse du the et un sandwiche au fromache et jambon (Bagieta chcąc pięknie władać językiem francuskim ryzykuje swe życie zadławiając się prawie przy próbie wymówienia słynnego "r":))
Waiter: You would like to order a sandwich with cheese and ham Madame, yes? (I tu następuję objawienie, kelner okazuje się, że zna język angielski).

Prawda i mity o języku francuskim:

  • Francuzi niechętnie mówią w innym języku niż francuski. PRAWDA
  • Francuzi nie znają języków obcych, zwłaszcza angielskiego. MIT 
  • Można nabawić się bólu gardła przy ciągłej wymowie literki "r". PRAWDA (oj można)
Na koniec, by nie zniechęcić Was do nauki, jakby nie było tego pięknego języka dodam, że miasto zakochanych 'wyposażone' jest również i w uprzejmych Francuzów, którzy słysząc mówiącego po francusku obcokrajowca uśmiechają się pochlebnie!

Tyle w kwestii językaJ  i  tyle na dzisiaj...



A+ 
(czyli see you soon)

Brak komentarzy: